Obsługiwane przez usługę Blogger.

Dlaczego kocham Jessie Ware? Sopot, Zatoka Sztuki, 26 lipca 2014 r.

Ten tekst z naturalnych powodów nie pretenduje do bycia obiektywnym. Moja długa i trochę dziwna znajomość z bohaterką recenzji obiektywizm wyklucza. Naprawdę nie chcę się przechwalać, sądzę, że każdy przy odpowiedniej woli może osiągnąć to co ja i moi współpracownicy. Zwłaszcza z dziewczyną o takim charakterze, jak Jessie. Ale kiedy o tym myślę, nie mogę powstrzymać się od prostej myśli: "Udało się". Kiedy zakładałem fanklub Jessie Ware Polska, nie myślałem o lajkach ani followach jakie zdobędziemy. Obecna popularność strony jest już znacznie większa niż przeze mnie oczekiwana. Nie zastanawiałem się także, jaki wkład pracy trzeba będzie w nią włożyć. Strona powstała ze zwykłego marzenia o kontakcie z uwielbianą artystką. 

Jak poznałem Jessie? Wszystko zaczęło się na forum Muzyczna Galaktyka, na którym obecnie się nie udzielam, ale wówczas byłem bardzo aktywnym uczestnikiem. Jednym z moich autorskich pomysłów był konkurs pod nazwą Miastowizja (aluzja do poprzedniego forum większości userów - śp. Miasta Muzyki). Miał to być odpowiednik Eurowizji - każdy wymyślał własne państwo, przeprowadzał eliminacje krajowe a następnie odbywał się finał. Ze względu na nasze upodobania, dominowało brzmienie znacznie bardziej alternatywne niż w ESC. Podczas kolejnej edycji, gdzieś wiosną 2012 r., mój znajomy Mariusz zaprezentował listę kandydatów w swoim państwie. Wśród piosenek znajdowało się m.in. "Jessie Ware - Running". Do tej pory pamiętam swój pierwszy komentarz, który z perspektywy lat brzmi naprawdę zabawnie: "Niczego nie znam, ale z pewnością coś mi się spodoba". No, spodobało się ;) Byłem pod wielkim wrażeniem Running, zresztą nie tylko ja - utwór wygrał tamtą edycję. W tym samym czasie zetknąłem się z kolejnym singlem 110%. Mam wrażenie, że mocno promował go Muzykoblog... A może jednak Running? Nie od razu chyba kojarzyłem, że to ta sama wokalistka... Pamiętam, że obaj z Kordianem Kuczmą od razu byliśmy na tak, choć Kordian żartował, że wygląda trochę jak Nelly Furtado (sic!). No ale dla mnie, starego fana Nel, był to zdecydowany komplement.;)  A potem, jeszcze przed premierą Wildest Moments, zobaczyłem ten wywiad i się zakochałem ;) Najpoważniej w świecie :)


Jessie Ware Polska powstało całkiem spontanicznie, choć pod mocnym wpływem Kordiana, który wrócił z jej koncertu na Openerze równie mocno zadurzony jak ja. Powstał fanpage na FB i profil na Twitterze, wkrótce poznaliśmy też międzynarodową grupę Jessie Ware Fans. Naszym pierwszym małym sukcesem był prosty komentarz na FB. "Jessie Ware: Thank you. It is a compliment x", ale z czasem kontakt się rozszerzał.... Coraz częściej odpisywała nam na tweety (najbardziej ucieszyły mnie życzenia urodzinowe),a  także wiadomości prywatne. Niestety, nie mieliśmy szcześcia w realu... Na warszawski koncert w klubie 1500 m do wynajęcia spóźniliśmy się i nie było szans aby ją złapać. Znacznie lepiej było w marcu 2013 r., także w stolicy, w Palladium. Tym razem, przebrani w garnitury i zaopatrzeni w kwiaty, stanęliśmy w pierwszym rzędzie. Co stało się później, najlepiej oddaje 15 minuta tego nagrania :) Widać, że ucieszyła się straszliwie i długo na to czekała! Po koncercie zaczekaliśmy z półtorej godziny pod drzwiami lokalu, aż wyszła. Zamurowało mnie tak bardzo, że ledwo wydukałem się z siebie kilka mocno nieskładnych zdań (bardzo długo miałem za to do siebie pretensje). Dostaliśmy autografy, ale niestety na zdjęcia było już za późno. Pół roku później wróciła na Selectora, ale ponownemu przywitaniu się na scenie (tym razem rozpoznała nas już po wyglądzie...) nie towarzyszyło niestety spotkanie po, nie mogliśmy się znaleźć :(

No i wreszcie rok 2014 r. Niezwykle dla Jessie ważny! Nie tylko zresztą z powodów muzycznych, ale o tych innych, co dość naturalne, nigdy nie lubiłem wspominać. Skupmy się więc na muzyce. Pogłoski na temat nowego albumu, dochodzące mnie co jakiś czas, były dość zaskakujące. Wśród producentów krążka wymienialiśmy amerykańskie tuzy branży, które ostatecznie się jednak nad nim nie znajdą - Jeffa Bhaskera, Emila Heyniego a nawet Nile'a Rodgersa. Szperając po Internecie, dotarliśmy do baz ASCAP i Harry Fox Agency, znajdując tam pierwsze tytuły, które rzeczywiście pojawią się na Tough Love. Najbardziej ucieszyła nas współpraca z Miguelem, bo uważaliśmy zawsze, że Jessie stać na dużo więcej niż chórki w remixie Adorn. Czekaliśmy na polską datę koncertu - dostaliśmy ją! Sopot, 26 lipca. Daleko, no ale czego nie zrobimy dla Jess! Singiel (o czym już tu wspominałem), niezbyt mnie porwał, ale napisane przez Romy z The xx Share It All - zupełnie co innego!

Jest pochmurny poranek 26 lipca, wsiadam w busa do Warszawy, docieram na dworzec Warszawa Zachodnia, za trzy kwadranse odjeżdża mój pociąg. I wtedy uświadamiam sobie coś strasznego. Nie wziąłem biletu wstępu. Pierwsza myśl, tak przez dziesięć, piętnaście minut? "To już koniec". Druga, zupełnie różna: "Jessie coś wymyśli. Cała nadzieja w Niej!". Napisałem przepraszającą DM, po czym zaryzykowałem, wsiadłem w pociąg, wyłączyłem telefon, aby oszczędzać baterię. Zanim dotarłem nad morze, padła i tak. Z telefonu koleżanki odczytałem odpowiedź "Don't worry you can be on the guest list, just send me your full name x". I tak, moi drodzy, zostałem VIPem :) Wchodząc na koncert Jessie Ware absolutnie za darmo :)

Dotarliśmy we trójkę (ja, Kordian i Karolina Orzoł) na plażę, tam trwały już próby nagłośnienia. Szczególnie zainteresowały nas te beaty, których absolutnie nie mogliśmy zidentyfikować :) Mi spodobała się dynamiczna perkusja, której towarzyszyła elektryczna gitara... Ejże, przecież to brzmi jak Miguel! Kawałek błyskawicznie został moim ulubionym, nawet zanim usłyszałem go z wokalem. Tak, to był Miguel... napisane przez niego Kind Of Sometimes Maybe. :)  Nagle na scenę wyszła Jessie i wspólnie z zespołem zaczęli ćwiczyć, przeważnie nowe piosenki. Widziała nas? Tak, w pewnym momencie zauważyła nas pod barierkami i pomachała, nie była wcale zaskoczona. Po próbie zeszliśmy z powrotem bliżej w stronę morza, rozmawiamy, w międzyczasie poszedłem załatwić kwestię guest list. I w pewnym momencie słyszymy "Heyyyy, guysssss!". Podeszła pod barierki :) Nasze spotkanie było dłuższe niż kiedykolwiek, i  jak stwierdziła sama Angielka zachowywałem się ponoć znacznie przytomniej. Jessie była zainteresowana jak długo jechaliśmy i było jej bardzo przykro z tego powodu. Obiecała, że w przyszłym roku zrobi dużą trasę koncertową i wtedy zorganizuje dwa koncerty. Na moje pytanie o Kraków odpowiedziała, że nie zależy to do końca od niej, ale sama tak właśnie by chciała... Kiedy się ukaże płyta? Uzyskałem identyczną odpowiedź co Zane Lowe! "Oh I caaaaaannnnnnt teeeelllllll". Bo wszystkim powiemy, a jeszcze jest za wcześnie! Bardzo ucieszyła się z już trzecich prezentów, jakie od nas dostała. Oczywiście nie mogło zabraknąć zachwalania, jacy to jesteśmy wspaniali - tym razem skierowanego chyba nie do menadżera, bo ten już musi o tym wiedzieć, ale drugiego mężczyzny jej towarzyszącego. To był prawdopodobnie dźwiękowiec Johnny Dodkin, z którym zresztą zetknęliśmy się na Twitterze- nie rozpoznałem go. A może ktoś z nowych członków zespołu? Generalnie była tak słodka jak zawsze, no ale nigdy wcześniej nasze spotkanie nie było tak niespodziewane i luźne zarazem! No i zrobiliśmy sobie zdjęcia! Wreszcie :)


 (no, mogłem wyjść gorzej ;) )

Publiczności było naprawdę dużo, mam wrażenie, że więcej niż na Selectorze. Jessie na występ niestety tym razem się trochę spóźniła, ale naprawdę warto było czekać. Już początek koncertu był niespodziewany, bo zaczęła od Running, którym do tej pory zawsze kończyła występy. I już tym utworem jak zwykle wzbudziła uznanie. Ale piosenka nr 2 przeniosła nas na zupełnie inny level, który nie opuścił nas aż do końca. Jak brzmi drugi album? Szukajcie podpowiedzi w dwóch coverach - Love Thy Will Be Done i If You Love Me. Ten drugi był zresztą produkowany przez BenZel, tak jak nowy krążek. Jest to brzmienie bardzo silnie osadzone w tradycjach Prince'a, które teraz kontynuuje Dev Hynes - syntezatorach, elektrycznej gitarze, wreszcie wysokich, eterycznych wokalach. Jeśli wspomniana piosenka nr 2 - Champagne Kisses- skojarzyła mi się natychmiast z Lisą Stansfield, do której Jessie była już wcześniej porównywana - jest to Lisa Stansfield do kwadratu. Godny następca Wildest Moments. Naprawdę nie pojmuję, dlaczego nie jest to pierwszy singiel. Piosenka była krótko na YouTube, została skasowana, ale pracuję nad tym, aby wróciła. Nowy materiał jest naprawdę obiektywnie pierwszej klasy, i nie wiem jak publiczność, ale krytyka będzie się zachwycać (co już widać po recenzjach singla). Nie wykluczam Mercury Prize, o której zacząłem mówić już przy pierwszych pogłoskach o producentach. Jessie śpiewa wyżej niż na Devotion (choćby w singlu, ale nie tylko), przyznaje się do inspiracji Kate Bush - i naprawdę daje radę, widać, że sporo ćwiczyła. Nastrój klimatycznego, amerykańskiego R&B wprowadziły dwie piosenki napisane przez Miguela - Kind Of Sometimes Maybe i You And I Forever. Jedna z tych dwóch, podobnie jak CK, powinna trafić na singla. Bardzo podobał mi się utwór o tytule, którego niestety nie zapamiętałem, dynamiczna petarda w stylu Imagine It Was Us, ale niewyprodukowana przez Julio Bashmore'a, a Hynesa. Zabrakło natomiast Share It All, choć my wiedzieliśmy od kilku godzin, że go nie będzie: "We haven't practicised it yet". Może będzie w Warszawie?

Będzie lepsza płyta niż Devotion! Ech, znowu to porównanie... Ale dobra, napiszę to. Obie moje idolki wzniosły się w tym roku na wysoki poziom, ale myślę, że Lanę i Jessie dzieli istotna różnica. Na Devotion było kilka piosenek, które wprawdzie udowadniały wysoki talent piosenkarki, ale sprawiały trochę wrażenie "wypełniaczy", napisanych bardzo szybko, od niechcenia. Mam na myśli Devotion, No To Love czy zupełnie niepotrzebne Still Love Me. Inaczej na Born To Die, gdzie każda piosenka brzmiała inaczej. Obecnie jest dokładnie odwrotnie. Ultraviolence jest ciekawym i dość odważnym projektem, ale refreny Sad Girl i Pretty When You Cry różni tylko tekst. Tymczasem Tough Love już po pierwszej prezentacji materiału wygląda zróżnicowanie i bardzo interesująco. Może mieć to wpływ na ranking albumów na tym blogu pod koniec roku... dlatego na koniec odsyłam do identycznego podsumowania za 2012 r. ;) To notowanie dziś różniłoby się bardzo, ale co do czołówki wybór byłby zawsze trudny. ;) Jak będzie tym razem?


Na razie obejrzyjcie Wildest Moments, Champagne Kisses może jeszcze powróci! ;) Czystkę na YouTube przetrwała też nowa piosenka Cruel - produkcja: James Ellis Ford (Arctic Monkeys, Florence + The Machine)


Setlistę na Setlist.fm dodałem sam, ale dziękuję Paulinie Machurze! Jak widzicie zdecydowana przewaga nowych piosenek! :)



Brak komentarzy: