Mavoy Review - Pink Floyd - The Endless River
Podróż nieskończoną
rzeką zaczyna się tam, gdzie Pink Floyd zakończyli pracę
nad swoim poprzednim albumem, The
Division Bell z 1994 r. W brzmieniu tamtego
wydawnictwa bardzo wyraźny był wpływ klawiszowca grupy, Ricka
Wrighta. W założeniu miał być to album dwupłytowy, z jednym
krążkiem zawierającym wyłącznie utwory „ambientowe”.
Niestety, jak tłumaczy obecnie Nick Mason, muzykom zabrakło
czasu by je dokończyć przed kolejną trasą koncertową.
Wright odszedł od nas w
2008 roku. Dwa lata temu David Gilmour i Mason przypomnieli
sobie o tych nagraniach, gdy rodzeństwo Wachowskich zasugerowało im
stworzenie soundtracku do jednego ze swoich filmów. Muzycy powrócili
do nagrań z tamtego okresu i wspólnie uznali, że są na tyle
dobre, że zasługują na wydanie. Mason: „Rick jest najmniej
rozpoznawalnym członkiem zespołu, jeśli chodzi o wkład w jego
brzmienie. Chcieliśmy to zmienić. Zatrzymujesz się, słuchasz i
dochodzisz do wniosku – nikt inny nie gra w ten sposób.”
Oryginalne wersje – niewykorzystane 20 godzin muzyki -
przearanżowano i wzbogacono o dodatkowe instrumenty i wokale.
Efektem jest aż 21 utworów i 6 wideoklipów do nigdy wcześniej
niepublikowanego materiału. Jest to album niemal całkowicie
instrumentalny. Jedyną piosenkę, finalne Louder Than Words,
napisała żona Gilmoura, pisarka Polly Samson. Jak przyznał
frontman, w jego pierwotnych planach Samson miała napisać teksty
dla wszystkich piosenek na płycie, jednak małżonka odradziła mu
ten pomysł, koncentrując się na singlu. Jego współproducentami
są Gilmour, jego stały współpracownik Phil Manzanera,
Youth z formacji The Orb i Andy Jackson,
inżynier dźwięku pracujący z Pink Floyd od czasów The Wall.
Oczywiście swoją niezależność musiał zademonstrować Roger
Waters: „W ostatnim czasie jestem pytany o nowy album Pink
Floyd. To nowa płyta Davida i Nicka. Ja nie mam z tym nic wspólnego”
- napisał na Facebooku. Dawni koledzy nie pozostali mu dłużni,
perkusista w jednym z wywiadów zasugerował, że radość po
odejściu Watersa z grupy musiała przypominać tą w Związku
Sowieckim po śmierci Stalina.
Warto wiedzieć, że
współpraca z The Orb nie jest przypadkowa - to właśnie ich jako
wskazówkę na temat brzmienia albumu wskazywał Mason. Związki
londyńskiej grupy z PF były powszechnie znane od debiutu, z okładką
nawiązującą do elektrowni z Animals, po duet z
Gilmourem na Metallic Spheres z 2010. Album nie jest
jednak ambientowy w obecnym rozumieniu tego wyrazu, a bardziej w
sensie,w jakim rozumieli go w 1994 r. członkowie zespołu. W dużej
mierze jest to Pink Floyd w najlepszej formie i osoba słabiej
zorientowana w dyskografii zespołu mogłaby uznać, że nagrania
pochodzą z jednego z krążków z lat 70. W rzeczywistości, jest
to jednak muzyka znacznie delikatniejsza – The Endless River
może być najsubtelniejszym wydawnictwem w historii Floydów. Album
podzielony jest na cztery strony – wyraźnie zaznaczone zarówno w
wydawnictwie winylowym, jak i nazewnictwie utworów w wersji
kompaktowej i cyfrowej, niczym rekurencje w muzyce klasycznej.
Zgodnie z zapowiedziami, akcent płyty położony jest na grę Ricka
Wrighta– szczególnie interesująca pod tym kątem jest strona
trzecia, na której umieszczono w większości krótkie utwory,
między innymi dwie części Allons-y i Autumn
68. Jak zwykle błyszczy gitara Gilmoura. Warto wyróżnić
It's What We Do ze strony pierwszej, gdzie elegancka
solówka Davida, klawisze Wrighta z dołączoną szczyptą
elektroniki tworzy wspomniane wyżej wrażenie muzyki filmowej.
Innym wyróżniającym się nagraniem jest Sum,
nawiązujące w pewnym stopniu do Echoes. Pink
Floyd od zawsze słynęli z ciekawych eksperymentów z obróbką
ludzkiego głosu. Nowy album jest pod tym względem dość
zachowawczy, ale warto wspomnieć o nagraniu zatytułowanym Talkin
Hawkin'. Podobnie jak w Keep Talking z The
Division Bell, wykorzystano w nim głos sławnego niepełnosprawnego
fizyka, Stephena Hawkinga. Idea znakomita, choć trzeba
przyznać, że aby ją docenić, trzeba znać tło powstania utworu
przed jego wysłuchaniem. W miarę wysoki poziom utrzymuje się przez
cały czas trwania albumu.
David kategorycznie
stwierdził, że jest to ostatni krążek zespołu. Mason nie jest
już tak zdecydowany. W żartach lubi twierdzić, że planuje solową
trasę z... fragmentami perkusyjnymi całej Dark Side Of The
Moon. Przyznaje, że być może fani będą mogli spodziewać
się np. kolejnych wydawnictw koncertowych. Jednocześnie respektuje
wolę Gilmoura o końcu drogi projektu pod nazwą Pink Floyd. Myślę,
że jest to właściwe pożegnanie tej grupy. W słowach samego
Masona, to Ferrari 250 GTO pośród albumów. Nie odstaje znacząco
od ich wcześniejszej dyskografii – choć oczywiście nie da się
go porównać z jej największymi klasykami. Dłuższe pozostawanie w
świecie muzyki mogłoby zmusić Pink Floyd do modyfikacji swojego
stylu, walki o sprzedaż. Symbolem czego niech będą obecne dziwne
komentarze Nicka na temat... One Direction. Jest to bez dwóch
zdań pozycja wymagająca. Jednak dla wymagającego słuchacza brak
tekstów nie może stanowić przeszkodę – warto zresztą
przypomnieć, że niektóre najsławniejsze utwory Floydów to
instrumentale, chociażby The Great Gig In The Sky (zawierające
wyłącznie wokalizę Clare Torry), One Of These Days. czy
naturalnie Echoes. It's
louder than words, This thing that we do, louder than words, the way
it unfurls, it's louder than words, the sum of our parts, the beat of
our hearts is louder than words. Rację należy przyznać
narzekającym, że ten tekst znacznie ustępuje tym napisanym przez
Watersa. Ale jeden z najważniejszych zespołów rockowych w historii
odchodzi swojej wielkości całkowicie świadomy.
Ocena 9/10
Brak komentarzy: