Mavoy Review: Various Artists - The Art Of McCartney
Paul McCartney
jest jedną z najważniejszych postaci współczesnej sceny rockowej.
Siedemdziesięciodwuletni Anglik współpracował w swojej karierze z
najważniejszymi – Petem Townshendem, Johnem Bonhamem,
Davidem Gilmourem, Stevie Wonderem, Michaelem Jacksonem, Elvisem
Costello, Nirvaną. Ale najważniejszym dniem jego życia był
bez wątpienia 6 lipca 1957 r., kiedy poznał Johna Lennona.
Lennon i McCartney
spotkali się na lokalnej imprezie, organizowanej przez Kościół
Św. Piotra w dzielnicy Woolton w Liverpoolu ( w jego podziemiach
spoczywają szczątki kobiety znanej pod nazwiskiem Eleanor
Rigby). Jak opowiada Howard Sounes w głośnej biografii
Paula Fab, ówczesny zespół Lennona, The Quarrymen
wykonywał między innymi cover Dell-Vikings, kiedy nagle
przyszła podpora Beatlesów zapomniała tekstu piosenki, natychmiast
jednak go uzupełniając wymyślonymi na poczekaniu słowami, co
sprawiło, że nikt nawet nie zauważył błędu. McCartneyowi
wyraźnie to zaimponowało. Przez wspólnego znajomego nawiązał
kontakt z Lennonem i zapytał, czy może dołączyć do Quarrymen.
Wszyscy fani muzyki rozrywkowej znają dalszy ciąg tej historii i
burzliwe losy The Beatles, a także okoliczności rozpadu
grupy. Wiedzą również, że główny bohater niniejszej recenzji
wielokrotnie obwiniał małżonkę Johna, Yoko Ono, za
przemianę ,która zaszła w Lennonie i jego odejście z zespołu.
Kiedy jednak duet Lennon
– McCartney przeszedł do historii, Paul – w odróżnieniu od
tragicznie zmarłego przyjaciela – odniósł znacznie większy
sukces na polu solowym. Dyskografia McCartneya zawiera sześć
albumów zespołu Wings, osiemnaście wydawnictw podpisanych
własnym nazwiskiem, a także liczne projekty eksperymentalne,
chociażby elektroniczny projekt The Fireman (trzy albumy pod
tym aliasem w latach 1993-2008). Płyty te w większości spotykały
się z pozytywnym odzewem zarówno krytyków, jak i fanów artysty –
także jego najnowszy album New z zeszłego roku potwierdza, że
Macca jest w dobrej formie, wciąż zaskakując, między innymi
pogłoskami o współpracy z Kanye Westem czy nagraniem nowego
utworu do... gry komputerowej.
Kompozytor i producent
Ralph Sall pierwszy raz współpracował z McCartneyem przy
ścieżce dźwiękowej do filmu Teściowie. Film nie
zyskał przychylnych recenzji, ale Sall miał okazję, by
zaproponować Paulowi jedno ze swoich marzeń – nagranie tribute
albumu z największymi przebojami eks-Beatlesa przez innych artystów,
na wzór wcześniej przygotowanego krążka dedykowanego The
Grateful Dead.
Zaletą The Art Of
McCartney jest różnorodność. Niemal każdy znajdzie tutaj
coś dla siebie – na płycie znaleźli się przedstawiciela rocka,
bluesa, country, folku, jazzu, a także soulu. Doświadczenie spotyka
się z młodością. Niestety, wiek artysty nie zawsze gwarantuje
wysokiego poziomu coveru. Niewątpliwie z dobrej strony wypada sam
Bob Dylan w Things We Said Today, a Brian
Wilson podtrzymuje nieustające ostatnio zainteresowanie jego
osobą nagraniem Wanderlust. Fanów bluesa usatysfakcjonują bardzo
dobre nagrania Dr. Johna i BB Kinga. Młodsze pokolenie
reprezentują między innymi Jamie Cullum i Corinne
Bailey Rae, intepretując odpowiednio Every Night
i Bluebird.
Płyta nie zawsze wypada
jednak równo. Większość artystów na krążku przekroczyła
bowiem 60 lat i album brzmi momentami niebezpiecznie jak zlot
jubileuszowy weteranów wojennych. Kiss, Roger Daltrey, dwóch
członków Cheap Trick – wszyscy próbują nawiązać do
swoich najlepszych czasów, podczas gdy siły już jakby trochę
mniej... Co ciekawe, najlepiej z tego grona wypada Alice Cooper,
śpiewający Eleanor Rigby w sposób niewiele
odbiegający od oryginału. Inni jednak rozczarowują – szczególnie
zawiodła mnie Chrissie Hynde, która w Let It Be
wypada znacznie gorzej niżna swoim własnym solowym Stockholm.
Przymuję też decyzję, aby Yesterday wykonał Willie
Nelson, chociaż po wersjach Elvisa Presleya, Franka Sinatry,
Sarah Vaughan, Marvin Gaye czy Ray Charles słuchacz
spodziewa się więcej niż nowego nagrania standardu, który Nelson
włączył do swojego repertuaru jeszcze w latach 70. Wrogom country
trochę żal.
Szkoda zmarnowanego
potencjału tej płyty. Na miejscu producentów postawiłbym w
mniejszym stopniu na tytanów, a większą uwagę zwrócił na
wykonawców młodszych, dla których Beatlesi wciąż pozostają
bardzo istotnym źródłem inspiracji. Nie mówię tu jednak o Oasis,
a o muzykach fascynujących obecną generację. Kto słyszał cover
All My Loving w wykonaniu Arctic Monkeys, wie,
co mam na myśli. A tak niestety, znając miejską legendę o
rzekomej śmierci McCartneya, można zadać sobie pytanie „McCartney
McCartneyem – ale co z jego utworami?”. Kilka coverów na tej
płycie stoi na dobrym poziome, ale bardziej polecam sięgnięcie po
oryginalną dyskografię Paula.
Ocena 6/10
Brak komentarzy: