Miguel - Wildheart - recenzja
1) a beautiful exit (3:05)
2) DEAL (4:18)
3) the valley (3:06)
4) Coffee (4:47)
5) NWA (feat. Kurupt) (3:34)
6) waves (3:22)
7) what's normal anyway (3:14)
8) Hollywood Dreams (3:17)
9) ...goingtohell (4:04)
10) FLESH (4:30)
11) leaves (3:23)
12) face the sun (feat. Lenny Kravitz) (4:33)
Miguel powrócił w bardzo dobrym stylu, choć przerwa między jego ostatnim wydawnictwem a Wildheart nie jest zbyt duża.W zeszłym roku latynoski wokalista zaprezentował niespodziewaną EP Wild - jak się później okazało, znalazło się na niej kilka nagrań, które artysta umieścił także na nowym albumie. Wtedy Pimentel nie wspomniał jednak żadnych szczegółów dotyczących płyty. Więcej informacji zdradził natomiast w jakiś czas później Mark Pitts Gambles z RCA: "On jest bardziej pewny siebie i zamierza to pokazać w muzyce i klipach wideo. Jest gotowy, by wcisnąć guzik. Pierwszy album był o życiowych perypetiach, drugi mówił: okej, nie podsłuchiwałem. Teraz Miguel chce, by ludzie zrozumieli, kim naprawdę jest."
Sam artysta określa krążek jako "Odę do miłości siebie i namiętności do tego wszystkiego, z czymkolwiek się zadajesz". "Tym razem naprawdę chciałem zaprezentować siebie jako kreator gustów" - dodaje - "kogoś na przedzie stawki, intelektualnego, przekraczającego granice, nieustannie rozwijającego się i otwartego. (...) Nigdy nic wielkiego nie wydarzyło się, jeśli człowiek przestrzegał wszystkich reguł. Zawsze musiał być trochę szalony, dziki. Choć trochę marzyć." Ta pewność siebie i dzikość wypełnia materiał na nowym krążku.Wśród producentów znalazło się miejsce nie tylko dla starych znajomych - Popwansela, Oakwuda, Salaama Remiego ale i dla zupełnie nowych nazwisk - należy tu szczególnie wymienić Benny'ego Blanco, Cashmere Cata i Benny'ego Casette. Kaleidoscope Dream odnosiło się do okresu, który wokalista spędził w Nowym Jorku, tym razem teksty zdecydowanie odnoszą się do rzeczywistości Kalifornii, gdzie powrócił, pracując nad nowym krążkiem.
Album otwiera znakomite A Beautiful Exit, prawdopodobnie moja ulubiona piosenka na płycie. Kawałek jest swoistym manifestem Miguela na temat wolności, niezależności. "Don't ever sell yourself short, sell your sad things, accept the new, don't mingle on the past, believe yourself, trust your intuition, you're here for a reason". Elektryczne gitary podkreślają zadziorność, a wolniejsze fragmenty sprawiają, ze kawałek musi świetne nadawać się na nocną przejażdżkę po Los Angeles. Mocny elektroniczny podkład The Valley budzi silne skojarzenia z ostatnią płytą The Weeknd. Coffee oparte jest na zgrabnej grze słów - to jedna z piosenek, która pojawiła się wcześniej na EP, a teraz nieco zmieniona znalazła się w wersji finalnej, powstał także bardzo fajny remiks z gościnnym versem Wale'a. Bardziej taneczny, rytmiczny charakter ma Waves. Bardzo podoba mi się klimat nagrania What's Normal Anyway. Piosenkarz wraca w niej do swojej młodości i nieraz rozpaczliwych prób zostania zaakceptowanym przez społeczeństwo: "I'm in a crowd and I feel alone, I look around and I feel alone, I never feel like I belong, I wanna feel like I belong". Wrażenie samotności potęguje niespokojna melodia. Piękna ballada Leaves odnosi się do wyjątkowo dramatycznego momentu - rozpadu związku. "When did the summer go? I never saw it coming!" - wyznaje artysta, a utwór staje się adresowany nie tylko do dziewczyny, ale do towarzyszącej mu w zmieniającym się tak nagle życiu Kalifornii, słodkiej i gorzkiej zarazem. Na albumach Miguela rzadko pojawiają się goście, wcześniej tego przywileju dostąpił jedynie J. Cole, tym razem w NWA rapuje Kurupt. Piosenka jest nie tyle hołdem oddanym autorom Express Yourself, a raczej promowanym przez nich stylem życia - Niggas With Attitude. Miłą niespodzianką jest występ Lenny'ego Kravitza - artysty o podobnym do autora Wildheart charakterze, także silnie inspirującego się Princem. Lenny nie pojawia się wprawdzie wokalnie, ale wspomaga Pimentela na gitarze w Face The Sun.
Wiedziałem, że Wildheart zrobi na mnie wrażenie, ale nawet taki fan Miguela jak ja, musi przyznać, że artysta znacząco dojrzał od czasów poprzedniego krążka. Mniej tu piosenek o wypijaniu "wielu drinków" i podrywaniu lasek. Artysta otwiera się przed nami w nowy, bardzo osobisty sposób. Ze wcześniejszej twórczości bliższe tej płycie jest uwielbiane przeze mnie Candles In The Sun. Inteligentne teksty (warto też wspomnieć o wydanym z dużym wyprzedzeniem, teraz pojawiającym się na deluxie Simplethings)zachęcają do refleksji i każdy słuchacz może odnaleźć w nich część siebie. Promując album, piosenkarz prowokująco zapewniał, ze nie przepada za Frankiem Oceanem i czuje się od niego lepszy. Pojednawczo stwierdzę, że uważam obu panów za najwybitniejszych obecnie, prawdziwie genialnych artystów R&B i soul i przyznaję - jeśli Frank chce wydać w tym roku płytę, musi mieć świadomość, że poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko.
Ocena: 9,5
Brak komentarzy: