FFS - FFS - recenzja
1. Johnny Delusional (3:11)
2. Call Girl (3:21)
3. Dictator's Son (4:15)
4. Little Guy from the Suburbs (5:09)
5. Police Encounters (3:10)
6. Save Me from Myself (3:57)
7. So Desu Ne (3:52)
8. The Man Without a Tan (3:28)
9. Things I Won't Get (3:03)
10. The Power Couple (3:01)
11. Collaborations Don't Work (6:42)
12. Piss Off (3:55)
2. Call Girl (3:21)
3. Dictator's Son (4:15)
4. Little Guy from the Suburbs (5:09)
5. Police Encounters (3:10)
6. Save Me from Myself (3:57)
7. So Desu Ne (3:52)
8. The Man Without a Tan (3:28)
9. Things I Won't Get (3:03)
10. The Power Couple (3:01)
11. Collaborations Don't Work (6:42)
12. Piss Off (3:55)
Recenzowany album to
jedna z większych niespodzianek tego roku. Siły połączyły dwie
formacje kojarzone z różnymi dekadami i wywodzące się z
odmiennych krajów – szkoccy indie rockowcy Franz Ferdinand
i Amerykanie ze Sparks, którzy największe sukcesy odnosili
na przełomie lat 70 i 80. Obie te grupy kojarzone są z łączeniem
muzyki rockowej z brzmieniem tanecznym, elektronicznym. Utworów
Franzów – Take Me Out, No You Girls
czy Love Illumination – nie trzeba przedstawiać
szerszej publiczności. Sparks
- zespół prowadzony przez Rona i Russela Maela- rozpoczynali
od naśladowania najpopularniejszych grup swoich czasów – The
Who, Pink Floyd, The Kinks, by z czasem zainteresować się
brzmieniem synthpopowym. Pod koniec lat siedemdziesiątych podjęli
nawet współpracę z legendarnym Giorgio Moroderem. Sparks
nigdy nie osiągnęli numeru jeden na Wyspach, ale zdobyli status
prawdziwie kultowego projektu. Ponowny renesans popularności
przyniósł grupie początek nowego wieku.
Jak opowiadają
członkowie FFS, wspólny album nigdy nie doszedłby do skutku,
gdyby.. lider FF, Alex Kapranos, nie złamał zęba. Alex
przetrząsał całe Los Angeles w poszukiwaniu dobrego dentysty, gdy
przypadkiem wpadł na braci Maelów, których poznał już wcześniej.
Sparks zaprosili szkocki zespół na odbywający się tego dnia
koncert. Po całonocnej zabawie muzycy byli przekonani, że powinni
pomyśleć o wspólnym tworzeniu muzyki. Było to z pewnością duże
osiągnięcie dla Franzów, którzy od wielu lat inspirowali się
muzyką amerykańskiego zespołu. Kapranos: „Sparks zawsze mieli
na nas bardzo duży wpływ. Na naszej pierwszej próbie wykonywaliśmy
różne covery, i wśród nich było Achoo. To
było okropne! Ludzie mówią, że nie powinieneś spotykać swoich
idoli, ale to bzdura. Oni są świetni!”. Producentem albumu
jest John Cogleton, współpracownik wielu gwiazd muzyki,
wyróżniony dwa lata temu statuetką Grammy za pracę nad albumem
Vampire Weekend.
Najczęstszą, ale bardzo
sprawiedliwą opinią na temat krążka jest: „ten album brzmi
bardzo jak Franz Ferdinand, ale wciąż bardzo jak Sparks”.
Połączenie doświadczenia weteranów z Kalifornii z werwą Alexa i
kolegów dało bardzo ciekawy efekt. Dobrym przykładem jest utwór
premierowo zaprezentowany po raz pierwszy w programie Later
With Jools Holland, Police Encounters.
Niestabilne gitary i taneczny groove to czysty Franz, ale zwariowany
refren „bam bam, diddy diddy, bam bam!” to właśnie wpływ
Sparks. Collaborations Don't Work to pierwszy utwór,
jaki dowcipni Amerykanie podesłali swoim przyjaciołom zza oceanu.
Ten utwór to chóralny pop w stylu niemal operetkowym. FF podjęli
rękawicę, bez mrugnięcia oka dodając swoją linię ”We ain’t
no collaborators, I am a partisan!”. „Myśleliśmy - albo
uznają, że to zabawne, albo nigdy więcej się więcej do nas nie
odezwą” - uśmiecha się Alex - „Sądzę, że wszyscy
mieliśmy świadomość, że efekt może być dość marny. Nie
chcieliśmy wydać czegoś mdłego”. Na szczęście dla fanów
obu zespołów, osiemnastomiesięczna praca okazała się pewnym
sukcesem. Dużym atutem są naprawdę dowcipne, oryginalne teksty, w
których widać rękę Maelów. Dotykają one zarówno sławnych i
bogatych (The Power Couple), sprytnych socjopatów
(bardzo udanie naśladujące Bowiego Little Guy From The
Suburbs), paranoików i mizantropów. Bardzo podoba mi się
hipnotyczny refren Call Girl. Najlepszym utworem na
płycie jest jednak promujący ją singiel Johnny Delusional,
niezwykle przebojowy utwór z zapadającym w pamięć refrenem.
Album FFS jest momentami
nieco histeryczny, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Choć
członkowie grupy mają razem 290 (!) lat, z krążka bije prawdziwie
młodzieńcza i letnia energia. Płyta łączy w sobie zakręcony
electropop, cytaty z klasyki rocka i orkiestrowe aranżacje. Mam
nadzieję, że współpraca zespołów nie zakończy się na jednym
wydawnictwie.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy: