Obsługiwane przez usługę Blogger.

Halfway Festival 2019 - drugi dzień - Julia Holter, My Brightest Diamond i więcej - relacja



(zdjęcie - bia24.pl)

To był nasz pierwszy raz na Halfway Festival. Myślę, że odległość miała tu główny wpływ - z podobnych względów wciąż czekamy też na nasz debiut na Soundrive Festival... pomimo tego, że publikuję teraz na Soundrive... Przyznaję też, że do niedawna festiwal ten kojarzył mi się raczej z indie folkiem (teraz już wiem, że niesłusznie) i nie mógł skutecznie przebić się z nawet swoimi największymi nazwiskami - inna rzecz, że Sharon Van Etten zacząłem słuchać tak naprawdę dopiero od czasu Twin Peaks.

Wiele zostało już powiedziane o lokalizacji festiwalu i przyznaję, że jest wyjątkowa. Białystok to rzeczywiście bardzo zielone miasto, pełne parków i skwerów - a także z ciekawą architekturą, przed festiwalem poświęciliśmy dwie godziny na obejście centrum miasta. Podoba mi się jego wielokulturowy charakter, a także to, że samo miasto uważa tą cechę za atut - powstał specjalny szlak turystyczny prezentujący najważniejsze miejsca dla katolików, prawosławnych, ewangelików, muzułmanów, a także wyznawców innych religii. Sam festiwal również położony jest w ciekawym miejscu (żałuję, że nie pomyślałem o zrobieniu zdjęcia!). Słowo "amfiteatr" nasuwa skojarzenia z czymś w stylu festiwalu w Opolu, ale amfiteatr białostocki jest dużo mniejszy i bardziej minimalistyczny, bez krzesełek, na kształt amfiteatrów greckich (Teatr Na Wodzie w Łazienkach jest dobrym porównaniem). Baza sanitarna i gastronomiczna stała na co najmniej zadowalającym poziomie. Jedna drobna uwaga do organizatorów - w imieniu innych osób przybywających na Halfway po raz pierwszy, bardzo proszę o wyraźniejsze oznaczenie bramy wejściowej. Wystarczy kartka z dużym napisem "WEJŚCIE", może nawet kilka prostych drogowskazów. Spotkałem kilku innych nowicjuszy, który również byli nieco skonfundowani. Mapka terenu, choćby najprostsza i umieszczona tylko w sieci, byłaby również bardzo wskazana.



Ciężko nie traktować mi pierwszego nieznanego mi aktu występującego na festiwalu jako supportu - i jak już mówiłem, często jestem zawiedziony. KOTORI  (Facebookpokazała się jednak z najlepszej strony. Mało znana litewska wokalistka wokalnie może kojarzyć się z Lykke Li albo . Jej muzyka jest jednak w większym stopniu zróżnicowana, są w niej elementy popu, elektroniki, także gitary. Artystka złapała także świetny kontakt z publicznością, mimo dość przeciętnej znajomości angielskiego.



Jeśli chodzi o OXFORD DRAMA - muszę powtórzyć to co napisałem wcześniej na Insta - bardzo cieszę się, że ten zespół jest wciąż aktywny i powrócił po hiatusie. Widzieliśmy ich na żywo podczas Kozienaliów w 2016 r., o ile się nie mylę, grali wtedy przed The Dumplings - wtedy były to początki mojego zainteresowania polskim indie. W ciągu trzech lat zespół wykonał olbrzymi postęp i materiał z ostatniej płyty Songs, jak również covery Fleetwood Mac i Yeah Yeahs Yeahs udowodniły siłę wrocławskiego projektu - obecnie jest już to poziom międzynarodowy. Ze wszystkich artystów występujących tego dnia, Gośka Dryjańska była też bez wątpienia pod największym wrażeniem lokalizacji imprezy. :)
PS Przekazuję apel zespołu - jeśli ktoś zna technicznego The Edge'a, Oxford Drama prosi o kontakt ;)



Słuchałem płyty KARYYN kilka tygodni wcześniej, ale nie zrobiła na mnie większego wrażenia. I z żalem stwierdzam, że występ na festiwalu niewiele zmienił pod tym względem, pozostawiając mnie zimnym. I nie tylko dlatego, że... istotnie, jest to bardzo "zimna" muzyka. Artystka ma porywający głos i dysponuje solidnym materiałem. Trudno jednak uniknąć porównania do Björk (przepraszam za tą leniwą oczywistość) - a młodej artystce dużo brakuje do islandzkiej sławy. 



MY BRIGHTEST DIAMOND - potężne (!!!) zaskoczenie. Dzięki Hype Machine znałem już i lubiłem Quiet Loud, wiedziałem też, że Shara nagrywała z Davidem Byrnem. Nie spodziewałem się jednak prawdziwej koncertowej petardy, która pozostanie w mojej pamięci na całe życie. Niektórzy porównują MBD z Florence, i muszę się z tym zgodzić, nie tylko ze względu na głos, ale także na podniosłość utworów - i ich wyraźnie pewne siebie i optymistyczne przesłanie (z nagraniem cytatu Patti Smith włącznie). No i świetny perkusista. Amerykańska artystka rozpoczęła swój występ od tańców z publicznością, z którą prowadziła rewelacyjny dialog przez cały koncert (zachwyt nad tym, że w Polsce również mamy parady orkiestr marszowych, był prawdziwie rozbrajający). Nie wiem jeszcze, czy MBD zagości w moich głośnikach na stałe - ale bardzo prawdopodobne, że będę na jej kolejnym polskim koncercie. Prawdopodobnie nasze największe koncertowe odkrycie, zapewne obok Ata Kaka na Offie - dlatego życzę Sharze występu na Glastonbury. Na razie dostała stojącą owację od polskiej publiczności, podobnie zresztą jak jej następczyni (ale chyba większą!).



Cóż mogę powiedzieć o JULII HOLTER? Szczególnie po tym, jak powiedziałem już tak dużo, w najdłuższej recenzji jaką kiedykolwiek napisałem. Zanim zachwyciłem się MBD, jechałem do Białegostoku na "koncert Julii Holter". Julia zadowoliła oczywiście wszystkie oczekiwania. Nawet jeśli spodziewałem się dłuższego koncertu, a występ oparty był chyba wyłącznie o nagrania z Aviary i Have You In My Wilderness. Urzekająca artystka sprowadziła do Polski ten sam zespół, który zaangażowany był w nagrywanie płyty - specjalną wzmiankę musi oczywiście otrzymać Dina Maccabee. Późnowieczorna pora i białostocki materiał wzmocniły jeszcze mistyczny wymiar utworów Holter, a podczas I Shall Love 2 (które rozpoznałem dosłownie po dwóch sekundach) trudno było mi powstrzymać wzruszenie.

Co prawda nie wzięliśmy udziału w całej imprezie - ma na to wpływ głównie pokrywanie się z transmisją na żywo Glastonbury - sobota w Białymstoku należała jednak do najlepszych dni tego roku. Nie ukrywam - mój udział w kolejnych edycjach Halfway zależy od tego, kto w nich wystąpi. Nie wiem, jakie są granice budżetu imprezy i spodziewanie się artystów klasy St. Vincent czy Mitski jest pewnie trochę nieracjonalne - nie wiem też oczywiście, czy w 2020 r. będą koncertować... Ale może by tak Weyes Blood? Myślę, że muzyka Natalie jest idealnie stworzona na Halfway i znakomicie wybrzmiałaby w amfiteatrze Filharmonii... Skupiając się na dziewczynach (i zespołach dowodzonych przez dziewczyny) - bardzo dobrym ruchem byłoby sięgnięcie po Nilüfer Yanya. Jeśli powrót Sharon okazałby się niemożliwy, zawsze można byłoby zaprosić jej koleżankę z zespołu Heather Woods Broderick. A może Cate Le Bon? Podtrzymując wątek międzynarodowy, na Halfwayu z pewnością odnalazłyby się Hekla z Islandii i wielbiona przez nas Tunezyjka Emel Mathlouthi. Przydałby się też dream pop - chociażby Hatchie z właśnie wydaną płytą, Yumi Zouma z krążkiem, który jest w przygotowaniu... albo Japanese Breakfast, której koncertu na wspomnianym Soundrivie żałujemy, ilekroć jej słuchamy - czyli ostatnio prawie codziennie :)

PS Nasz jedyny komentarz na temat Openera w tym roku pozostawiamy nieodżałowanemu Denisowi Hopperowi.



Brak komentarzy: