Obsługiwane przez usługę Blogger.

Avant Art Festival 2024 - Lublin - Mopcut, Mabe Fratti, Keiji Haino

 


Przez kompletny przypadek zauważyłem w koncertowej sekcji Spotify występ Mabe Fratti w Lublinie – i w pierwszej chwili uznałem, że musi to być jakiś bug aplikacji, tak bardzo nieprawdopodobna wydała mi się ta informacja. Po raz kolejny zostałem jednak zaskoczony przez swoje własne miasto, tym razem za sprawą koncertu artystki, której tegoroczny album Sentir Que No Sabes kręci się w tym momencie w okolicy pierwszej pięćdziesiątki obecnego draftu naszego rankingu płytowego. Google poinformowało mnie, że Avant Art Festival – nazwa, z którą nie miałem nigdy wcześniej do czynienia – jest w istocie imprezą o długim stażu – i stanowiącą wydarzenie będącym czymś w stylu objazdowego konkurenta dla Unsound.


Tradycja Avant Art Festival sięga 2008 r. Festiwal koncentruje się na muzyce i sztuce awangardowej i eksperymentalnej, przez długi okres każda edycja była poświęcona jednemu państwu, ale wydaje mi się, że ta tradycja została zarzucona. Impreza początkowo organizowana była we Wrocławiu, ale od kilku lat doczekała się dodatkowych edycji, najpierw w Warszawie, później m.in. w Berlinie, Oslo, Wałbrzychu. Tegoroczna lubelska edycja jest pierwszą, część artystów powtarza się w kilku miejscach, co oznacza, że przebywali oni w Polsce dłużej niż tydzień. W tym roku odwiedziłem po raz pierwszy wiele lubelskich instytucji, i był to mój pierwszy raz w Galerii Labirynt, której duża sala była odpowiednim miejscem do przeprowadzenia imprezy. Współorganizatorem Avant Art Festival z lubelskiej strony jest Ośrodek Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych „Rozdroża” (mieszczący się w innym miejscu, w Centrum Kultury).



Wspomniałem już Unsound i Mopcut, pierwszy zespół uczestniczący w Avant Art Festival, wziął też udział też w wydarzeniu organizowanym przez Unsound pomiędzy edycjami AAF. Mopcut opisywany jest w oficjalnym komunikacie prasowym jako „trzygłowy behemot hałasu”. W skład projektu wchodzą amerykańska wokalistka o tajwańskich korzeniach Audrey Chen, francuski gitarzysta Julien Desprez i perkusista i klawiszowiec Lukas König, wszyscy troje uznani w swoich odpowiednich polach, ale główną gwiazdą tego występu była niezwykle ekspresywna w swoich wokalizacjach Chen. Nie wiem wiele o tradycyjnej muzyce chińskiej, natomiast znam lepiej tradycję japońską (przyznaję, szczególnie za sprawą filmów jidaigeki), i nie sposób odnieść wrażenia, że musi być to inspiracja dla Chen, która ewoluuje tą tradycyjną formę i uwspółcześnia ją z asystą swoich kolegów z zespołu. Jest to tylko jeden z kilkunastu (!) projektów, w jaki zaangażowana była artystka podczas swojej wieloletniej kariery https://www.audreychen.com/projects – na wiolonczeli nauczyła się grać w wieku ośmiu lat, wokal zaczęła kształtować trzy lata później. Jak powtarza – „głos jest pierwszym instrumentem każdego człowieka”.





Mabe występowała kolejna i nie zawiodła moich oczekiwań, choć nie byłem fanem przetworzonego wokalu występującego w chórkach gitarzysty. Porównałbym jej występ, jeden z największych komplementów, jaki mogę dać, do Julii Holter, ale był on jednak bardziej gitarowy w porównaniu z wyciszonym brzmieniem amerykańskiej artystki. Jej nowy set na żywo został przygotowany wspólnie we współpracy z jej producentem, Hectorem Tostą i artystka chętnie wspomina w wywiadach o wyzwaniach, jakie przynosi transformacja bogatej palety dźwiękowej w brzmienie występu koncertowego. „Na pewno uhonoruję umysł Hectora. (…) Studiował kompozycję. Ma więc w mózgu mnóstwo palet kolorów.” – mówi Fratti w rozmowie z Treblezine - „Na płycie jest dużo rytmu, ale zdecydowanie myślę, że jest o wiele więcej kolorów.”. W wywiadzie, który polecam w całości https://www.treblezine.com/mabe-fratti-interview-talking-music/, Gwatemalka cytuje więcej inspiracji – od bogatej sceny Mexico City, które obecnie zamieszkuje na stałe, do bułgarskiej muzyki chóralnej.




Przed ostatnim występem widzowie zostali grzecznie zachęceni do wypożyczenia zatyczek. Nigdy tego nie robię, nawet na najdonośniejszym koncercie wolę odczuwać dźwięk w całości. Taktownie wycofałem się do tyłu, ale wynikało to bynajmniej nie z tego, że nadchodzący występ mógłby mi się nie podobać, ale z ograniczeń czasowo-transportowych, które zmusiły mnie do wyjścia przed końcem koncertu. Siedemdziesięciodwuletni Keiji Haino, goszczący na Avant Art Festival po raz kolejny, jest weteranem japońskiej sceny eksperymentalnej – jego oryginalnym wejściem w świat sztuki był teatr, i jest to widoczne do dziś w jego występach, wykorzystujących wpływy japońskiego teatru tanecznego Butoh. Jego pierwszą muzyczną fascynacją byli The Doors, ale w swojej stylistyce Haino syntetyzuje estetykę z bardzo różnych źródeł, cytując inspiracje Charliem Parkerem, Sydem Barrettem, bluesem i muzyką trubadurów. Jego eklektyczny set zaczął się od ekspresyjnych uderzeń w talerze, ale nie zabrakło w nim także ballad na gitarze akustycznej. W niektórych utworach Japończyk jest podobnie dynamiczny wokalnie jak występująca przed nim Audrey Chen, ale pozwala też sobie na momenty zadumy. Haino – który przez cztery dekady, do 2013 r, był zbyt skandalizujący, aby japońskie radio publiczne wyraziło zgodę na puszczanie jego muzyki - współpracował w karierze z takimi tuzami jak Faust, Boris, Peter Brotzmann, Bill Laswell, Stephen O’Malley (Sunn O ))) ), Merzbow, Jim O’Rourke i John Zorn. Fakt, że weteran takiego kalibru zaszczycił swoją obecnością Lublin, był niepowtarzalny sam w sobie.

Na pewno jest mi o tyle trudniej pisać tą recenzję, że z wyjątkiem Mabe, raczej nie sięgam na co dzień po muzykę obecną w programie wydarzenia, w którego kolejnych dniach nie mogłem już uczestniczyć. Na pewno jednak było to dla mnie interesujące doświadczenie i chciałbym sięgnąć szerzej szczególnie w stronę innych dokonań Keijiego Haino. W porównaniu z innymi festiwalami, w wypadku Avant Art Festival ciężko jest mi sugerować artystów, keórzy mogliby pojawić się na kolejnych jego edycjach. Mam wrażenie, że kierownicy festiwalu nie tyle stwierdziliby, że są oni „zbyt komercyjni”, ale „niewystarczająco gitarowi”, a ja z roku na rok słucham coraz mniej typowo gitarowej muzyki (nawet jeśli oczywiście w tym momencie mamy gitarowy album tygodnia od The Smile). Wydaje mi się jednak, że taka Hatis Noit odnalazłaby się w „azjatyckim” programie bezproblemowo, jako, że słucham w tym momencie ostatniej Sary Davachi, muszę też wyrazić żal, że organizatorzy wydają się niezainteresowani ambientem.

To, na co jednak chciałbym zwrócić uwagę, to, że w Lublinie – Europejskiej Stolicy Kultury w 2029 r, podobno, zaczyna dziać się naprawdę coraz więcej – i brakuje mi tylko imprezy nastawionej na soul i jazz – może powinienem sam taką zorganizować ;) W przyszłym miesiącu odbędzie się przesunięta kolejna edycja Kodów, której program wciąż nie jest znany – zobaczymy, czy organizatorzy będą potrafili zaimponować tak, jak w wypadku zeszłorocznego koncertu Arooj Aftab, Viyaja Iyera i Shahazda Ismaily’ego. Przyszłoroczna edycja Innych Brzmień, ku mojej radości, nie będzie się już nakrywać z Glastonbury Festival i Jazz Around Festival. Pozostaje czekać na kolejne zagraniczne tuzy przybywające do mojego miasta.


Brak komentarzy: